sobota, 8 lutego 2014

Rozdział pierwszy

Pamiętnik Ginevry

Z dedykacją dla Moni, bo gdyby nie Ty, nigdy bym nie wróciła.

25 październik
Pierwszy śnieg spadł na Vancouver. Co prawda nie było go wiele, ale cienką warstwą przykrył świat. Padało w nocy, żałuję, że tego nie widziałam.
Od rana nie potrafiłam się na niczym skupić, coś ciągle mnie rozpraszało. Byłam rozdrażniona, fukałam na wszystko i wszystkich.
Zamknęłam się w pokoju, siadłam przed biurkiem i staram się notować wszystko, co przychodzi mi do głowy. Z marnym skutkiem.
Od kilku godzin albo kręcę się na fotelu, albo patrzę bez celu w okno. Kiedy próbuję zastanowić się nad czymś poważnym, konkretnym, zaczyna mnie skręcać w żołądku. Mam dziwne przeczucie, że coś jest nie tak. Ale nie ze mną, ze światem.
Nie jestem osobą, która myśli nad sensem istnienia, a jednak teraz sama się na tym łapię. Nie rozumiem sama siebie, nie chcę, żeby ktoś inny zrozumiał mnie.
Przez okno widzę naszego biegającego sąsiada, Seev’a. Zawsze przebiega pod moim domem, raz, kiedy zmierza w stronę lasu, drugi raz, biegnąc z powrotem.
Nie potrafię długo na niego patrzeć, zawsze przyprawia mnie o gęsią skórkę, nie tyle swoim wyglądem, co dziwactwem i tajemniczością.
Nigdy nie widziałam go z bliska, tak jak i wiele innych osób, a jednak potrafili się nim zachwycać. Nie rozumiem tych wszystkich ludzi, którzy tutaj mieszkają.
Nie rozumiem niczego.
Monotonia. Tak, to chyba to najbardziej mnie rozprasza i denerwuje. Życie toczy się według ustalonego schematu, dzień po dniu tak samo. Nic się nie zmienia, zawsze jestem tutaj, w Vancouver, na jego przedmieściach. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego miejsca, znam je niemal na pamięć. To dlatego czuję się taka… Rozdrażniona.
Mam osiemnaście lat, a czuję się jak małe dziecko. Ograniczone przez rodziców i zasady. Bo mam być dobrym człowiekiem.
Nie, nie mam zamiaru się buntować, nie mam zamiaru się stąd wyrwać, chciałabym po prostu maleńkiej zmiany. Jakiegoś impulsu, że jednak świat nie jest wszędzie taki sam, że są gdzieś ludzie inni niż tutaj.
Czasem czuję się tutaj, jakby to miejsce było wyjęte z innej epoki. Ludzie żyją, jakby gdzieś, dawno temu, się zatrzymali. Sprawiają wrażenie uprzedzonych do wszystkiego, żyjących stereotypami. Dlatego tak nie lubię tego miejsca, bo mnie ogranicza. Nie mogę zrobić niczego, co by potem nie zostało skomentowane i ocenione.
Nie mieszkam przecież na wsi na krańcu świata tylko w mieście, tętniącym życiem, gdzie nie tak dawno odbyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie. A jednak te kilka kilometrów różnicy sprawia, że nic tu na to miasto nie wskazuje. Owszem, ruch na ulicy jest nieustanny, nie obyłoby się bez sygnalizacji świetlnej, a jednak na tym miasto się kończy.
Zaraz za domem mamy las, on odgradza nas od wszystkiego. Nie lubię tam chodzić, jest on taki… pozbawiony tego, co las powinien mieć. Nie ma w nim tej naturalności, której bym oczekiwała. Jest maleńki, nie ma tam ciszy, która odgrodziłaby mnie od ulicznego szumu. Chodzę tam naprawdę tylko wtedy, kiedy muszę.
Dzisiaj, kiedy siadłam przed komputerem i otworzyłam czysty dokument tekstowy, zastanawiałam się, czy aby przypadkiem nie zwariowałam. Ja i pamiętnik? Ale kiedy nie ma się do kogo odezwać, nawet coś takiego wydaje się być kojące, równie dobrze w takiej wersji, nie tradycyjnej.
To nie chodzi o to, że nie mam przyjaciół. Po prostu nie lubię towarzystwa ludzi, a przynajmniej tych, których znam. Żyję zbyt wolno.


25 październik, później
Ja… ja nie wiem, co się stało. Nie wiem, co wydarzyło się kilka godzin temu.
Poszłam do tego lasu, sama nie wiem po co, po prostu poszłam, bo czułam, że tam mnie niosą nogi. Nie miałam pojęcia, że tą trasą biega Seev, nigdy mnie to nie obchodziło, nie oglądałam się za nim, czasem tylko rzucił mi się w oczy pod moim oknem.
Trzęsą mi się ręce…
Nikt nigdy nie zabronił mi tam chodzić, nikt nie powiedział, że może być niebezpiecznie, lub że powinnam tego miejsca unikać albo do niektórych miejsc nie podchodzić. Fakt, nigdy nie wykazywałam zainteresowania, ostatni raz w tym lesie byłam kilka lat temu, ale i tak…
Przecież to las tuż przy tętniącym życiem mieście, matko, ja nigdy nie widziałam tam żadnego zwierzęcia! Jedynie ptaki, które wygłaszały swoje trele gdzieś między gałęziami. I tyle. Nic nigdy nie weszło nam na podwórko, niczego nie widziałam między drzewami. Przez osiemnaście lat. Nie słyszałam też żadnych opowieści, niczego, co mogłoby być interesujące lub zalatywać grozą.
A może jednak? Może to jednak ja ignorowałam wszystko? Zapadłam się w monotonię i byłam głucha na cokolwiek?
Nie, przecież tak bym nie mogła…
Wyszłam tam, bo nie miałam co ze sobą zrobić, kręciłam się w kółko po domu, miałam dość samej siebie. Dlatego ubrałam się i wyszłam, tak po prostu.
Z porannego śniegu zdążyła zostać jedynie mokra breja, w którą zapadały mi się buty. Na drodze porobiły się kałuże, a wszystko wokół chlupało.
Dopóki nie skończył mi się chodnik, w sumie nie miałam na co narzekać. Dopiero, gdy postawiłam stopę na leśnej ścieżce zaczęłam się zastanawiać, na co mi to było. Zwyczajnie zatapiałam się w mokrą ziemię, ale brnęłam dalej w zaparte, bo co to nie ja. Przecież nie mogłam pozwolić, by wygrało ze mną błoto.
Ciągle patrzyłam pod nogi, żeby się o coś nie potknąć i nie wylądować w mokrej ziemi. Zdecydowanie szkoda mi było moich ubrań.
Obok moich własnych, stawianych stóp, widziałam obok ślady, dosyć duże, ale jeszcze wtedy nie skojarzyłam, że po prostu idę w ślad za Seev’em. Kto inny pewnie by to wiedział, ale przecież ja ignorowałam to, co interesowało innych.
Wtedy coś koło mnie przebiegło, małego, puszystego. Odwróciłam za tym wzrok. Wiewiórka? A za nią zając. Nad moją głową kilka ptaków. I lis, tuż przy mojej nodze. Pisnęłam, w tym samym momencie podskakując, o mały włos nie rozdeptując następnej wiewiórki.
Patrzyłam pod nogi, gdzie non stop przemykały małe, leśne stworzonka. Myszy, wiewiórki, o ile się nie mylę, widziałam nawet kreta.
Moja mina musiała być wtedy komiczna. Nawet bym się nad tym zaśmiała, tylko że mi nie było do śmiechu. Patrzyłam na to wszystko przerażona, bo nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby zwierzęta robiły coś takiego, a zamiast jakoś zareagować stałam tam i patrzyłam na to wszystko, zatapiając się w błoto.
Tak bardzo się bałam, że za chwilę coś mnie ugryzie!
Nie spodziewałam się zobaczyć tego, co za chwilę pojawiło się przede mną.
Łoś, jeleń, teraz nie jestem w stanie stwierdzić. Pamiętam tylko to ogromne poroże, pędzące prosto na mnie. Tak jak wcześniej wiewiórki, myszy, lisy, ale na Boga! Tamte zwierzątka były maleńkie, nie tak jak to, co widziałam przed sobą!
Nie mogłam się ruszyć, sparaliżowana ze strachu, a on nie miał najmniejszego zamiaru mnie wyminąć. Oszalałe, przerażone zwierze. W tamtym momencie byłam pewna, że umrę, ale całe życie nie pojawiło mi się przed oczami, tak, jak to zwykli opowiadać ludzie. Po prostu czułam to w każdej komórce ciała i nic nie mogłam na to poradzić.
Miałam tylko nadzieję, że nie będzie mocno bolało.
Zamknęłam oczy, gdy zwierze było już centymetry ode mnie, ale nic nie poczułam. Ani uderzenia, ani bólu, nic. Nie miałam pojęcia, co się dzieje, chciałam zrobić krok do tyłu, ale upadłam na plecy, lądując w błocie.
Otworzyłam oczy. To, co zobaczyłam ścięło mnie bardziej, niż widok pędzącego do mnie zwierzęcia. Wokół mnie nic nie było, jakby to wszystko tylko mi się zdawało. Nie było wiewiórek, nie było lisów, ptaków i tego ogromnego łosia. Obok siebie, w błocie, widziałam tylko ślady, całe mnóstwo, ale wokół mnie nikogo nie było. Pustka.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam nad sobą Seev’a, który patrzył na mnie pustym wzrokiem, całkowicie bez wyrazu, bez jakiejś troski, ba, nawet zainteresowania. Nawet nie wyciągnął ręki, żeby pomóc mi wstać. Tylko patrzył, ale jakby jednak mnie nie widział.
Zwariowałaś? – zapytał jedynie tonem całkowicie bez wyrazu, jakby komentował jedynie to, że leżę uwalana w błocie i mnie minął, i zbiegł ścieżką, tą samą, którą wcześniej przyszłam.
Wróciłam do domu przemoczona, brudna i roztrzęsiona. Nawet nie wiem, jak udało mi się uniknąć pytań rodziców. Jak przez mgłę pamiętam jak poszłam do siebie i zaczęłam się przebierać. Nigdy nie czułam się tak dziwnie.
Teraz siedzę przed komputerem i nadal się trzęsę, gdy tylko to wspominam, bo nie mogę zrozumieć tego, co widziałam. Mam wrażenie, jakbym zwariowała, a to wszystko mi się przyśniło, bo nie wiem, dajmy na to zasnęłam na leśnej ścieżce.
Ale ja nie zasnęłam, wiem co widziałam. Uciekające zwierzęta, ale uciekające przed czym? Przede mną? Przecież ja nie zrobiłam nic, a one biegły w stronę ulicy, spowodowałyby wypadki, jeden po drugim, więc co się działo. Nie miałam przecież omamów!
W głowie ciągle mam obraz oczu Seev’a. Tak zimnych i pustych. Były niebieskie, może jednak szare, ale bez wyrazu, jakby nic go nie interesowało. Każdy inny człowiek, w takiej sytuacji, spojrzałby na mnie jak na wariatkę, ale nie w taki sposób, nie tak, jakby patrzył przeze mnie.
Nie wiem, co się stało, nie potrafię powiedzieć, co o tym myślę, nie mam komu o tym powiedzieć.
Nie zwariowałam.

_________________
Wracam. Teraz tak naprawdę, poważnie wracam. Po roku bez blogów, po roku, w którym dużo się zmieniło. 
Witam Was z nową historią, która miała ruszyć już dawno, ale nie mogłam znaleźć sposobu, w jakim chciałam to napisać. 
Teraz już wiem.
To co tu wyżej widzicie - podoba mi się. Pierwszy raz, ale to chyba dobry znak :) 
I prawdopodobnie bym tego nie opublikowała, gdyby nie pewna wredna, terrorystyczna stokrotka. 
Tak Monia, kocham Cię. 

Więc oficjalnie: DZIEŃ DOBRY!

PS Nie oczekujcie ode mnie długich rozdziałów, w końcu to jestem ja :D Czyli max 4 strony.
A rozdziały będą ukazywać się co dwa tygodnie.

Obserwatorzy