Pamiętnik
Ginevry
Z dedykacją dla Moni, bo gdyby nie Ty, nigdy bym nie wróciła.
25
październik
Pierwszy
śnieg
spadł na Vancouver. Co prawda nie było go wiele, ale cienką
warstwą przykrył świat. Padało w nocy, żałuję, że tego nie
widziałam.
Od
rana nie potrafiłam
się na niczym skupić, coś ciągle mnie rozpraszało. Byłam
rozdrażniona, fukałam na wszystko i wszystkich.
Zamknęłam
się w pokoju, siadłam przed biurkiem i staram się notować
wszystko, co przychodzi mi do głowy. Z marnym skutkiem.
Od
kilku godzin albo kręcę
się na fotelu, albo patrzę bez celu w okno. Kiedy próbuję
zastanowić się nad czymś poważnym, konkretnym, zaczyna mnie
skręcać w żołądku. Mam dziwne przeczucie, że coś jest nie tak.
Ale nie ze mną, ze światem.
Nie
jestem osobą,
która myśli nad sensem istnienia, a jednak teraz sama się na tym
łapię. Nie rozumiem sama siebie, nie chcę, żeby ktoś inny
zrozumiał mnie.
Przez
okno widzę
naszego biegającego sąsiada, Seev’a. Zawsze przebiega pod moim
domem, raz, kiedy zmierza w stronę lasu, drugi raz, biegnąc z
powrotem.
Nie
potrafię
długo na niego patrzeć, zawsze przyprawia mnie o gęsią skórkę,
nie tyle swoim wyglądem, co dziwactwem i tajemniczością.
Nigdy
nie widziałam
go z bliska, tak jak i wiele innych osób, a jednak potrafili się
nim zachwycać. Nie rozumiem tych wszystkich ludzi, którzy tutaj
mieszkają.
Nie
rozumiem niczego.
Monotonia.
Tak, to chyba to najbardziej mnie rozprasza i denerwuje. Życie
toczy się według ustalonego schematu, dzień po dniu tak samo. Nic
się nie zmienia, zawsze jestem tutaj, w Vancouver, na jego
przedmieściach. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego miejsca,
znam je niemal na pamięć. To dlatego czuję się taka…
Rozdrażniona.
Mam
osiemnaście
lat, a czuję się jak małe dziecko. Ograniczone przez rodziców i
zasady. Bo mam być dobrym człowiekiem.
Nie,
nie mam zamiaru się
buntować, nie mam zamiaru się stąd wyrwać, chciałabym po prostu
maleńkiej zmiany. Jakiegoś impulsu, że jednak świat nie jest
wszędzie taki sam, że są gdzieś ludzie inni niż tutaj.
Czasem
czuję
się tutaj, jakby to miejsce było wyjęte z innej epoki. Ludzie
żyją, jakby gdzieś, dawno temu, się zatrzymali. Sprawiają
wrażenie uprzedzonych do wszystkiego, żyjących stereotypami.
Dlatego tak nie lubię tego miejsca, bo mnie ogranicza. Nie mogę
zrobić niczego, co by potem nie zostało skomentowane i ocenione.
Nie
mieszkam przecież
na wsi na krańcu świata tylko w mieście, tętniącym życiem,
gdzie nie tak dawno odbyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie. A
jednak te kilka kilometrów różnicy sprawia, że nic tu na to
miasto nie wskazuje. Owszem, ruch na ulicy jest nieustanny, nie
obyłoby się bez sygnalizacji świetlnej, a jednak na tym miasto się
kończy.
Zaraz
za domem mamy las, on odgradza nas od wszystkiego. Nie lubię
tam chodzić, jest on taki… pozbawiony tego, co las powinien mieć.
Nie ma w nim tej naturalności, której bym oczekiwała. Jest
maleńki, nie ma tam ciszy, która odgrodziłaby mnie od ulicznego
szumu. Chodzę tam naprawdę tylko wtedy, kiedy muszę.
Dzisiaj,
kiedy siadłam
przed komputerem i otworzyłam czysty dokument tekstowy,
zastanawiałam się, czy aby przypadkiem nie zwariowałam. Ja i
pamiętnik? Ale kiedy nie ma się do kogo odezwać, nawet coś
takiego wydaje się być kojące, równie dobrze w takiej wersji, nie
tradycyjnej.
To
nie chodzi o to, że
nie mam przyjaciół. Po prostu nie lubię towarzystwa ludzi, a
przynajmniej tych, których znam. Żyję zbyt wolno.
25
październik,
później
Ja…
ja nie wiem, co się
stało. Nie wiem, co wydarzyło się kilka godzin temu.
Poszłam
do tego lasu, sama nie wiem po co, po prostu poszłam, bo czułam, że
tam mnie niosą nogi. Nie miałam pojęcia, że tą trasą biega
Seev, nigdy mnie to nie obchodziło, nie oglądałam się za nim,
czasem tylko rzucił mi się w oczy pod moim oknem.
Trzęsą
mi się ręce…
Nikt
nigdy nie zabronił
mi tam chodzić, nikt nie powiedział, że może być niebezpiecznie,
lub że powinnam tego miejsca unikać albo do niektórych miejsc nie
podchodzić. Fakt, nigdy nie wykazywałam zainteresowania, ostatni
raz w tym lesie byłam kilka lat temu, ale i tak…
Przecież
to las tuż przy tętniącym życiem mieście, matko, ja nigdy nie
widziałam tam żadnego zwierzęcia! Jedynie ptaki, które wygłaszały
swoje trele gdzieś między gałęziami. I tyle. Nic nigdy nie weszło
nam na podwórko, niczego nie widziałam między drzewami. Przez
osiemnaście lat. Nie słyszałam też żadnych opowieści, niczego,
co mogłoby być interesujące lub zalatywać grozą.
A
może
jednak? Może to jednak ja ignorowałam wszystko? Zapadłam się w
monotonię i byłam głucha na cokolwiek?
Nie,
przecież
tak bym nie mogła…
Wyszłam
tam, bo nie miałam co ze sobą zrobić, kręciłam się w kółko po
domu, miałam dość samej siebie. Dlatego ubrałam się i wyszłam,
tak po prostu.
Z
porannego śniegu
zdążyła zostać jedynie mokra breja, w którą zapadały mi się
buty. Na drodze porobiły się kałuże, a wszystko wokół chlupało.
Dopóki
nie skończył
mi się chodnik, w sumie nie miałam na co narzekać. Dopiero, gdy
postawiłam stopę na leśnej ścieżce zaczęłam się zastanawiać,
na co mi to było. Zwyczajnie zatapiałam się w mokrą ziemię, ale
brnęłam dalej w zaparte, bo co to nie ja. Przecież nie mogłam
pozwolić, by wygrało ze mną błoto.
Ciągle
patrzyłam pod nogi, żeby się o coś nie potknąć i nie wylądować
w mokrej ziemi. Zdecydowanie szkoda mi było moich ubrań.
Obok
moich własnych,
stawianych stóp, widziałam obok ślady, dosyć duże, ale jeszcze
wtedy nie skojarzyłam, że po prostu idę w ślad za Seev’em. Kto
inny pewnie by to wiedział, ale przecież ja ignorowałam to, co
interesowało innych.
Wtedy
coś
koło mnie przebiegło, małego, puszystego. Odwróciłam za tym
wzrok. Wiewiórka? A za nią zając. Nad moją głową kilka ptaków.
I lis, tuż przy mojej nodze. Pisnęłam, w tym samym momencie
podskakując, o mały włos nie rozdeptując następnej wiewiórki.
Patrzyłam
pod nogi, gdzie non stop przemykały małe, leśne stworzonka. Myszy,
wiewiórki, o ile się nie mylę, widziałam nawet kreta.
Moja
mina musiała
być wtedy komiczna. Nawet bym się nad tym zaśmiała, tylko że mi
nie było do śmiechu. Patrzyłam na to wszystko przerażona, bo
nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby zwierzęta robiły coś
takiego, a zamiast jakoś zareagować stałam tam i patrzyłam na to
wszystko, zatapiając się w błoto.
Tak
bardzo się
bałam, że za chwilę coś mnie ugryzie!
Nie
spodziewałam
się zobaczyć tego, co za chwilę pojawiło się przede mną.
Łoś,
jeleń, teraz nie jestem w stanie stwierdzić. Pamiętam tylko to
ogromne poroże, pędzące prosto na mnie. Tak jak wcześniej
wiewiórki, myszy, lisy, ale na Boga! Tamte zwierzątka były
maleńkie, nie tak jak to, co widziałam przed sobą!
Nie
mogłam
się ruszyć, sparaliżowana ze strachu, a on nie miał najmniejszego
zamiaru mnie wyminąć. Oszalałe, przerażone zwierze. W tamtym
momencie byłam pewna, że umrę, ale całe życie nie pojawiło mi
się przed oczami, tak, jak to zwykli opowiadać ludzie. Po prostu
czułam to w każdej komórce ciała i nic nie mogłam na to
poradzić.
Miałam
tylko nadzieję, że nie będzie mocno bolało.
Zamknęłam
oczy, gdy zwierze było już centymetry ode mnie, ale nic nie
poczułam. Ani uderzenia, ani bólu, nic. Nie miałam pojęcia, co
się dzieje, chciałam zrobić krok do tyłu, ale upadłam na plecy,
lądując w błocie.
Otworzyłam
oczy. To, co zobaczyłam ścięło mnie bardziej, niż widok
pędzącego do mnie zwierzęcia. Wokół mnie nic nie było, jakby to
wszystko tylko mi się zdawało. Nie było wiewiórek, nie było
lisów, ptaków i tego ogromnego łosia. Obok siebie, w błocie,
widziałam tylko ślady, całe mnóstwo, ale wokół mnie nikogo nie
było. Pustka.
Podniosłam
wzrok i zobaczyłam nad sobą Seev’a, który patrzył na mnie
pustym wzrokiem, całkowicie bez wyrazu, bez jakiejś troski, ba,
nawet zainteresowania. Nawet nie wyciągnął ręki, żeby pomóc mi
wstać. Tylko patrzył, ale jakby jednak mnie nie widział.
– Zwariowałaś?
– zapytał jedynie tonem całkowicie bez wyrazu, jakby komentował
jedynie to, że leżę uwalana w błocie i mnie minął, i zbiegł
ścieżką, tą samą, którą wcześniej przyszłam.
Wróciłam
do domu przemoczona, brudna i roztrzęsiona. Nawet nie wiem, jak
udało mi się uniknąć pytań rodziców. Jak przez mgłę pamiętam
jak poszłam do siebie i zaczęłam się przebierać. Nigdy nie
czułam się tak dziwnie.
Teraz
siedzę
przed komputerem i nadal się trzęsę, gdy tylko to wspominam, bo
nie mogę zrozumieć tego, co widziałam. Mam wrażenie, jakbym
zwariowała, a to wszystko mi się przyśniło, bo nie wiem, dajmy na
to zasnęłam na leśnej ścieżce.
Ale
ja nie zasnęłam,
wiem co widziałam. Uciekające zwierzęta, ale uciekające przed
czym? Przede mną? Przecież ja nie zrobiłam nic, a one biegły w
stronę ulicy, spowodowałyby wypadki, jeden po drugim, więc co się
działo. Nie miałam przecież omamów!
W
głowie
ciągle mam obraz oczu Seev’a. Tak zimnych i pustych. Były
niebieskie, może jednak szare, ale bez wyrazu, jakby nic go nie
interesowało. Każdy inny człowiek, w takiej sytuacji, spojrzałby
na mnie jak na wariatkę, ale nie w taki sposób, nie tak, jakby
patrzył przeze mnie.
Nie
wiem, co się
stało, nie potrafię powiedzieć, co o tym myślę, nie mam komu o
tym powiedzieć.
Nie
zwariowałam.
_________________
Wracam. Teraz tak naprawdę, poważnie wracam. Po roku bez blogów, po roku, w którym dużo się zmieniło.
Witam Was z nową historią, która miała ruszyć już dawno, ale nie mogłam znaleźć sposobu, w jakim chciałam to napisać.
Teraz już wiem.
To co tu wyżej widzicie - podoba mi się. Pierwszy raz, ale to chyba dobry znak :)
I prawdopodobnie bym tego nie opublikowała, gdyby nie pewna wredna, terrorystyczna stokrotka.
Tak Monia, kocham Cię.
Więc oficjalnie: DZIEŃ DOBRY!
PS Nie oczekujcie ode mnie długich rozdziałów, w końcu to jestem ja :D Czyli max 4 strony.
A rozdziały będą ukazywać się co dwa tygodnie.
PS Nie oczekujcie ode mnie długich rozdziałów, w końcu to jestem ja :D Czyli max 4 strony.
A rozdziały będą ukazywać się co dwa tygodnie.